Manualny? Czy jestem manualny?
Obserwując od ponad dwudziestu lat dzieci w szkole, dochodzę do wniosku, że z naszą "manualnością" jest coraz gorzej. To znaczy z "manualnością" dzieci, bo moja ma się nieźle. Dlaczego tak jest ? Myślę, że problem leży w nas, w rodzicach. Ciągły brak czasu oraz "wyścig szczurów" w szkole prowadzi do tego, że nasze dzieci muszą być idealne, najlepsze. Nie możemy popełnić żadnego błędu. Nasze prace muszą być "superowe". Z czym to się wiąże? Ano z tym że prace manualne typu: rysunki, wyklejanki, wycinanki wykonywane są przez rodziców, bo szybciej, bo ładniej, bo nie wyjdziesz w szkole na nieudacznika, bo zajmij się w tym czasie historią czy biologią. Zabieramy możliwość rozwoju ręki i kreatywności już na samym początku. Potem to owocuje tym, że długopis trzymają dzieciaki w przedziwny sposób, nie potrafią używać nożyczek, wyjeżdżają poza linie. Co gorsza, są nieskoncentrowani, szybko się denerwują, rzucają i drą swoje prace. Na końcu dobiją sobie do głowy "jestem do niczego" i siadają przed komputerem. Może klawiatura i mysz dają jakąś możliwość rozwoju ręki, ale na pewno nie tak samo, jak zwykła praca z nożyczkami i papierem, czy plasteliną. Opowiem Wam na przykładzie moim, jak to było od lat. Za moich pradawnych czasów nie było żadnych zabawek nowej generacji, rozwijających logiczne myślenie, czy sprawność manualną. Bawiliśmy się czym popadło. Chylę tu czoła nauczycielom z przedszkola i klas 1-3, że wypracowali w nas ducha artysty. Dużo rysowaliśmy, dużo wycinaliśmy, kleiliśmy, lepiliśmy z plasteliny. Do dziś pamiętam mojego nieudolnego Plastusia w piórniku, bo był wtedy na topie. Brzydki jak nie wiem co, ale mój. W klasach starszych uczono nas na ZPT gotować, a zatem rozwijaliśmy się, krojąc różnego rodzaju produkty, mieszając, przecedzając, ugniatając. Świetnie rozwijaliśmy się, robiąc na drutach czy szydełku lub szyjąc woreczki z ryżem do rzucania na wufie. Chłopaki walili młotkami jak opętani, wiercili, konstruowali krzywe wieże dla ptaków :) (udając, że to domki). Wszystko to działo się na lekcjach. Zabawa była przednia. Dlatego ją pozytywnie pamiętam.To my się rozwijaliśmy, nie nasi rodzice. Na matematyce nikt nie miał problemu z linijką czy cyrklem. Wystarczyło by Pani raz pokazała, jak używać danego przyrządu. Teraz, żeby narysować okrąg na kartce, uczniowie cyrkiel trzymają w miejscu, a sami chodzą dookoła kartki. Pokazujemy i pokazujemy. Poświęcam całą lekcję na rysowanie okręgów na gładkim papierze, by cokolwiek wyćwiczyć, ale jedna lekcja nie za wiele da. To, co w szkole wypracujemy, w domu zostaje zabite. Nie wrzucam tu do jednego worka wszystkich rodziców, bo są mądrzy rodzice, którzy pozwalają na malowanie po ścianach, na przyklejanie plasteliny na dywanie czy łóżkach, wycinanie i robienie bałaganu, lepienie pierogów w kuchni, rozsypując mąkę wszędzie. To się chwali. Czysty dywan nie zastąpi nam dobrze rozwiniętego dziecka.
Dlaczego nie mamy na to czasu teraz w szkole?
Pęd za programem, za jego realizacją jest obłędny. Pomijamy rzeczy fajne i fajniejsze. Dlaczego dawniej gotowaliśmy w szkole? Bo były pracownie przystosowane do tego. Bo stawiano na rozwój w konkretnych zawodach, nie tylko siedzenia za biurkiem. Teraz nie bo BHP, bo się poparzą, bo poobcinają palce. Dlaczego chłopcy majsterkowali i nikt się nie bał, że przykręcą się do stołu? :)
Wrrrrrrrr . Brak perspektyw na rozwój w szkole, brak specjalistycznych pracowni, spowoduje, że uczniowie wyjdą ze szkoły z umiejętnością tylko operowaniem długopisem. To smutne, bo nigdy nie wiadomo, kto gdzie wyląduje w swojej dorosłości.
I wiecie co jest najgorsze, nikt nas tam... na górze nie słucha. Nie mamy na nic wpływu. Nasze problemy odbijają się echem od pustych ścian. A potrzeby są i będą.
Więc ratujcie swoje dzieci drodzy RODZICE! Pozwalajcie im na prace manualne! Rozwijajcie w nich kreatywność! Bawcie się z nimi! Gdyby prace były wykonane dodatkowo wspólnie z mamą, babcią, tatą, dziadkiem, byłaby to zapewne zajefajna sprawa. Zapamiętana na zawsze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz